sobota, 24 kwietnia 2010

I kolejne :D

Tylko sie nie śmiejcie ani nic, ok?

16:03, piątek, poczekalnia przed gabinetem psychologa
Co się ze mną dzieje?! Nie, no naprawdę. Dlaczego akurat JA muszę być takim dzi-
wadłem??? Przecież moje rodzeństwo jest całkiem normalne, już nie wspominając o moich rodzicach. Chociaż… może nie są tak do końca normalni skoro mnie tu zacią- gnęli. No bo jacy NORMALNI rodzice zabierają swoje 12 letnie dziecko do psycho- loga? No…, ale z drugiej strony jakie NORMALNE 12 letnie dziecko tego psychologa potrzebuje??? Eee… muszę jeszcze raz się nad tym POWAŻNIE zastanowić. Ups, właśnie jakaś zapłakana pani wybiegła z gabinetu psychologa i teraz chyba nasza kolej. A tak właściwie, to ciekawie się ta wizyta zapowiada. Mam nadzieję, że nie poryczę się tam jak ta pani, bo byłby to SZCZYT UPOKORZENIA!!!

18:20, nadal piątek, nasze mieszkanie, mój pokój
No cóż, dzisiejszą wizytę można opisać dwoma określeniami: totalna katastrofa i szczyt upokorzenia. OCZYWIŚCIE, że się poryczałam i OCZYWIŚCIE, że ta laska nie powiedziała mi nic więcej, poza tym, co już sama wiem. ,, Nie przekonasz do siebie dziewczyn, jeśli będziesz zawsze gdzieś z tyłu” albo ,, to wszystko to twoja wina” bla, bla, bla. No wiecie o co mi chodzi, takie POZYTYWNE myślenie. Więc chyba nic w tym dziwnego, że w pewnym momencie już tego nie wytrzymałam i po prostu wybuchnęłam... śmiechem. Tak, tak wiem, że nie jest to zachowanie godne osoby dojrzałej, ale możecie sobie wyobrazić minę pani Belg (bo tak się nazywa)
kiedy praktycznie krztusząc się ze śmiechu zapytałam, czy po to tutaj przyszliśmy, żebym musiała wysłuchiwać to, co sama już doskonale wiem i, czy moglibyśmy już iść. Przysięgam, że stała się czerwona jak bluzka, którą miała na sobie i, że oświad- czyła głosem, w którym było zdecydowanie mniej pewności siebie niż gdy skarżyła się na moje wady, że miło iż zdaje sobie z tego sprawę i, że teraz możemy przejść do tego jak ten problem rozwiązać. No więc tak, poryczałam się, ale ZE ŚMIECHU!!! Naprawdę, tak mnie to rozbawiło, że jeszcze teraz mam taki doskonały humor, że mama i tata już kilkakrotnie pytali się mnie, czy się dobrze czuję. Och, tak mamo i tato, naprawdę dobrze się czuję. I dzięki za wizytę u psychologa, naprawdę było mi trzeba czegoś takiego. Nie, żeby przez całe 2 godziny powiedziała coś sensownego. Nie, nie chodzi wcale o to. Chodzi raczej o to, że słuchanie tych bzdur wprowadziło mnie w takie doskonałe samopoczucie.

21:00, wciąż piątek, mój pokój

Ale nudno... resztki dobrego humoru, wywołanego psychologicznymi zdolnościami pani Belg (lub ich brakiem), już dawno mnie opuściły, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Zaglądałam już do programu, ale tam nic nie ma. Nie mam nawet żadnej ciekawej (nie ciekawej właściwie też nie) książki do poczytania, ani nawet żadnej głupiej gazetki. Pomyślałam więc, że może znowu zajrzę do swojego pamiętnika. Albo może zobaczę, czy jest ktoś dostępny na GG. Na razie nie ma nikogo... Poczekam może chwilę...

23:55,(jeszcze) piątek, mój pokój Okay... Czekam tu od prawie 3 godzin i jeszcze nikt nie był dostępny, ani przez seku- ndę. Zaczynam rozważać opcję, pójścia spać, a (wierzcie mi) ja nie chodzę spać o tej porze, nawet w zwykłe dni tygodnia, a co dopiero w piątek. Ale jak tak dalej pójdzie to chyba usnę z głową na laptopie, tak się nudzę. No dobra, poczekam jeszcze chwilę, ale (słowo daję) jeśli do ,,godziny zero’’ nikt się nie odezwie idę spać.

To be continued ........... xDD

Moje opowiadanie :D

Moje kolejne opowiadanie :D Plose o szczere komentarze :D

Rozdział I: Ucieczka .
- Nienawidzę Cię!
- Tak? To może jak weźmiemy rozwód, wreszcie nie będę musiał tego słuchać!-
krzyczał ojciec Julii do swojej żony. Rodzice 12- letniej dziewczynki przechodzili trudny okres, w związku z czym bardzo często się kłócili.
Julia za każdym razem słysząc to płakała i nie rozumiała czemu to robią.
Tak byłoby i tym razem, gdyby nie to, że właśnie w tej chwili do jej pokoju wszedł Daniel, brat Julii.
- Co tak płaczesz, hm?- zapytał niezbyt przyjemnym tonem.
- Słyszysz? Znowu się kłócą – odparła cicho Julka, tak jakby w ogóle nie słyszała jakim tonem jej brat się do niej zwraca. Bo tak właściwie było, Julka przyzwyczaiła się już do tego, tak samo jak do faktu, że Daniel odnosi się do niej z wyższością, ponieważ jest od niej o 4 lata starszy.
- No i co z tego? O boże, jaka ty jesteś głupia. Siedzisz tu i płaczesz jak jakaś idiotka kiedy oni kłócą się przy byle okazji!
- No i co z tego, że oni kłócą się przy byle okazji? Czy to znaczy, że nie mogę się martwić?!- zapytała ciut ostrzej Julia.
- J U Ż J E S T E Ś U M A M Y !!! Jakim to tonem mówi się do starszych?!
Mamo!- zwrócił się do mamy- Bo Julka mnie przezywa i jest dla mnie nie miła!
- Julka masz szlaban do odwołania!- odkrzyknęła mama z kuchni. Julka nie spierała się specjalnie z mamą, ponieważ do tego również już przywykła.
Zabrała tylko swoje książki (uczyła się do testu z przyrody) oraz bez słowa wyszła. Uznała, że lepiej będzie pouczyć się w jakimś spokojniejszym miejscu, np. u Agi, niż tutaj. Gdy nagle rozległ się krzyk z sąsiedniego pokoju:
- Julka, jestem głodna!!!- i do pokoju weszła Kristen, młodsza siostra Julii.
- To poproś Daniela, żeby ci coś zrobił- odpowiedziała spokojnie Julka.
- Ale Daniel nie chce mi nic zrobić!- Kristen nadal krzyczała, mimo, że stała już obok Julki. Julka nic więcej nie powiedziała, tylko głośno westchnęła i zabrała się do robienia obiadu. Do tego również się już przyzwyczaiła, u niej w domu nie było łatwo. Ponieważ rodzice brali rozwód, cały dom był na głowie Julki.
Gotowanie, sprzątanie, zajmowanie się swoją 5- letnią siostrą, Kristen, dosłownie wszystko. Julka nie narzekała, ponieważ nie wiedziała jak wygląda sytuacja w innych domach. W szkole nie utrzymywała z nikim bliższych relacji. Trzymała się na uboczu, a niektórzy uważali ją nawet za dziwadło. Nie miała żadnych przyjaciół z którymi mogłaby porozmawiać
o tym co dzieje się w domu.
Ponieważ był już wieczór, a Julia była zmęczona i chciała iść już spać, postanowiła więc położyć spać Kristen.
- Dobranoc Kristen, słodkich snów…- zanuciła Julia gdy kładła Kristen spać.
- Dobranoc- odpowiedziała Kristen sennym głosikiem, jednocześnie przymykając powieki. Julia pocałowała ją w czoło i zgasiła światło.
Kiedy szła do swojego pokoju usłyszała jak w kuchni mama rozmawia z kimś cicho przez telefon.
- Tak… No… Kiedy?... Naprawdę mogę?.. Tak to tylko kilka nocy…
Och to cudownie… Tak… Jutro przyjadę... No… To do zobaczenie...
No cześć…- Julię zaniepokoiła trochę ta rozmowa, ale była zbyt zmęczona, żeby zastanawiać się o czym mama rozmawiała oraz co ważniejsze z kim.
Nazajutrz rano, kiedy Julia się obudziła, było jeszcze ciemno, ale stwierdziła, że lepiej będzie zabrać się już do śniadania, zanim Kristen się obudzi.
I kiedy tak szła do kuchni zobaczyła, że w dużym pokoju świeci się światło.
Postanowiła sprawdzić kto o tej porze może coś robić w dużym pokoju.
Okazało się, że to mama, pakowała coś do torby, to jeszcze bardziej zaniepokoiło Julię, ponieważ przypomniała jej się wczorajsza rozmowa mamy przez telefon.
- Mamo? Co ty tu robisz o tej porze? Po co ci ta torba?- Julia stawała się coraz bardziej przerażona.
- Julka, musisz spróbować zrozumieć, że pewne sprawy same się nie rozwiążą
- Mamo, O C Z Y M T Y M Ó W I S Z ?!- jeszcze chwila i Julia czuła, że zacznie płakać, a ona nigdy nie płakała przy rodzicach, ani przy nikim innym
- Mówię o tym, że ja i twój tata nie potrafimy już być ze sobą, Julio
- mama starała się ukryć przed Julkom to jak bardzo to przeżywa, ale mimo wszystko Julka zaczynała powoli zauważać w jej oczach łzy
- Mamo nie odchodź …- Julka nie panowała już nad swoim ciałem, po jej policzkach łzy spływały strumyczkami.
- Julcio, kochanie, nie płacz…- mama wyciągnęła ręce do Julii, żeby ją przytulić ale ta je odepchnęła
- Julio…
- Nie!!! Czemu mi to robisz?! Dlaczego?!- Coś w niej wreszcie pęknęło, Julia była już równie przerażona i rozhisteryzowana, co wściekła.
- Ależ Julcio…
- Nie!!! Czy ty sobie, choć w najmniejszym stopniu wyobrażasz jak mi ciężko, teraz kiedy jeszcze tu jesteś, a co dopiero, jak już cię nie będzie!!!
Piorę, sprzątam, gotuję, zajmuję się Kristen, robię zakupy… Przecież to jeszcze tylko i wyłącznie dzięki mnie ten paranormalny dom się trzyma!!!-
Julia krzyczała bardzo głośno i, pierwszy raz odkąd się to wszystko zaczęło, poczuła ulgę… Tak, to była ulga, ogromna ulga… choć to bardzo nieprawdopodobne Julia czuła ogromną ulgę, gdy tak mogła wreszcie powiedzieć co myśli, to… tego nawet nie dało się opisać. Mama nic nie powiedziała, patrzyła tylko smutno na Julię, stojąc w głębokim szoku i nie mogąc się ruszyć. Tak, mama była w ogromnym szoku, nie spodziewała się tego po niej. W końcu odważyła się odezwać
- Ależ Juleczko…
- Nie!!!- Julia krzyknęła, przerywając mamie w połowie słowa.
- Nie!!! Mam tego dość!!! Słyszysz?! Mam dość!!! Mam dość tego wszystkiego!!! Mam dość tego, tego prania, gotowania, słyszysz?!
Mam dość bycia MAMĄ Kristen!!! Tak, mamą, ponieważ Kristen ma taką cudowną mamę, że to JA muszę wszystkiego pilnować!!!- Julia widziała, że jej słowa ranią mamę, ale mimo wszystko nie przestawała, nigdy nie czuła się tak wspaniale. Nie dlatego, że raniła mamę, oczywiście. Czuła się tak dlatego, że wreszcie mogła powiedzieć co myśli, wreszcie, od tak dawna mogła wyrazić swoje zdanie. Mimo, że Julia czuła się tak wspaniale, czuła jednocześnie, że nie wytrzyma w tym miejscu ani chwili dłużej. Spojrzała w końcu na mamę, po jej policzkach spływały łzy, ręce się trzęsły, a w oczach malował się ból i przerażenie. Julia nie była z siebie dumna, ale jednocześnie czuła się cudownie.
- Julio, ja niewiedziałam, że ty to tak przeżywasz…
- Doprawdy?!- Julka znowu przerwała mamie, chciała to jak najszybciej zakończyć- Naprawdę nie wiedziałaś?!- zmieniła ton na sarkastyczny
-Albo może raczej nie widziałaś?!
- Ale czego nie…
- Czego?!- Julka powoli traciła cierpliwość- Czego?! Czy ty naprawdę jesteś, aż tak ślepa, czy tylko udajesz?! Nie wiesz czego?! To ja ci powiem czego!!! Nie widziałaś jak płaczę, kiedy się kłóciliście?! Nie widziałaś strachu w moich oczach, kiedy znajdowaliście się z tatą w jednym pomieszczeniu?!
- Julio, to nie tak…
- Nie tak?! To może powiesz mi jak?! O boże, wiesz co mam tego wszystkiego dość, nie wytrzymam w tym miejscu ani minuty dłużej!!!- to mówiąc wybiegła z kuchni do swojego pokoju. Wyciągnęła z szafki torbę i zaczęła do niej pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy się już spakowała( a zajęło jej to tylko kilka sekund ) wzięła kurtkę i wybiegła z pokoju. Minęła kuchnię, nawet nie oglądając się za siebie. Otworzyła drzwi i zbiegła ze schodów, zostawiając je otwarte na oścież. Przez łzy nie widziała za bardzo, co robi. Zaczęła biec, nie wiedząc właściwie gdzie i po co. Nagle zorientowała się, że jest ciemno.
Wyczerpana biegiem i przeżyciami wcześniej nie zwracała na to zbytniej uwagi, ale teraz trochę się przestraszyła. Trwało to jednak tylko sekundę lub dwie, bo po chwili przypomniała sobie, że nie ma już po co żyć ani gdzie wracać.
Zanim nie zobaczyła, że jest już noc i się nie zatrzymała, nie wiedziała że jest tak zmęczona. Najpierw poczuła ziemię pod kolanami, a później pod policzkiem. Chwilę później odpłynęła w niebyt.
Obudził ją dźwięk przejeżdżającego nieopodal samochodu. Zdziwiło ją to, gdyż nie mieszkała w mieście. Powoli jednak zaczęły do niej wracać urywki wspomnień, by wreszcie złączyć się w jej głowie w jedną logiczną całość.
Wstała, raptownie przytomniejąc. Dopiero teraz mogła w pełni zobaczyć gdzie się znajduje i zauważyła, że nie zna wcale tego miejsca. Zastanowiła się czy nie powinna czuć strachu- w końcu znajdowała się w mieście, w jakimś zaułku, którego wcale nie znała, a w dodatku, jakby tego było mało uciekła z domu i była tam zupełnie sama. Nic nie czuła. No, może nic poza tą dziwną wczorajszą niechęcią do życia. Chociaż, nie, dzisiaj pojawił się jeszcze dodatkowo ból. Ból, którego Julia nie znała. Oczywiście wcześniej, kiedy jeszcze znosiła humorki swoich rodziców, również nieraz czuła ból, ale był to ból znacznie mniejszy i zupełnie inny. W momencie gdy Julia zorientowała się, że czuje ból, gorzko tego pożałowała. Rozlał się on bowiem po całym jej ciele z taką siłą, że ponownie bezwładna opadła na ziemię, kuląc się i krzycząc. Nie wie właściwie ile tak leżała. Może tylko kilka sekund, może kilka minut, a może nawet kilka godzin, gdy nagle usłyszała jak jakiś samochód zatrzymał się w tej uliczce i ktoś z niego wysiadł.
-Ej! Wszystko w porządku?!- zawołał ktoś basem, z końca uliczki.
- Usłyszałem jakiś krzyk, więc się zatrzymałem- ciągnął, powoli się do niej zbliżając-a potem zobaczyłem ciebie- dodał, uważnie się Julii przyglądając. Chyba oczekiwał od niej jakiejś reakcji. Jej ogłupiały z bólu mózg kojarzył teraz wszystko wyjątkowo wolno. Spróbowała wstać, ale nie było to łatwe zważając na to, że ból wciąż promieniował w każdym najdrobniejszym kawałeczku jej ciała. Starała się, by nie rozsadził jej na pół. Gdy już wstała, mogła się uważniej przyjrzeć mężczyźnie. Miał ok. 14 lat śniadą karnację i był wysoki, a idealnie proste, kruczoczarne włosy sięgały mu do ramion. Gdyby Julia była teraz sobą, na pewno od razu by się zakochała, ale i tak mimo, że jej mózg odbierał wszystko jak przez mgłę, postanowił dopuścić do jej świadomości informację o wyjątkowej urodzie tego chłopca. I jeszcze ten głos! Chłopak mówił basem, a jednocześnie miał głos słodki jak miód i miękki jak puch. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana, zapominając o wszystkich swoich problemach i o bólu, który jeszcze parę sekund temu nawiedzał całe jej ciało. Widząc gwałtowną zmianę nastroju dziewczyny, chłopak postanowił ponownie się odezwać.
- Nazywam się Taylor- powiedział, wyciągając rękę w jej stronę. Jego głos sprowadził ją niestety nieco na ziemię, odciągając uwagę od jego cudownej twarzy. Niestety, ponieważ gdy wróciła na ziemię, jednoczenie wrócił też ból.
Julia zacisnęła zęby i postanowiła wziąć się w garść.
- A ja Julia- odpowiedziała, przez zęby, nieco zniekształconym głosem, podając mu rękę. Uścisnęli sobie dłonie i Taylor pomógł jej wstać. Był bardzo silny i jednocześnie taki delikatny. Jego skóra miała bardzo gładką fakturę. Jego oczy były czarne, a Julia poczuła się jakby właśnie wpadała w czarną dziurę, kiedy po raz pierwszy w nie spojrzała. Nie mogła od nich oderwać wzroku. Po chwili jednak chłopak na chwilę odwrócił wzrok i Julia, ciesząc się chwilową wolnością, zaczęła udawała, że koncentruje się na wstawaniu.
- A tak w ogóle, to co się stało?- zapytał, uważnie się jej przyglądając. Teraz dostrzegła w jego oczach troskę, wymieszaną z ciekawością i jeszcze coś… coś, czego Julia nie potrafiła teraz zidentyfikować. Zacisnęła mocno usta, tak, że stały się jedną płaską linię. Co właściwie mam mu powiedzieć?, myślała zdenerwowana, próbując gorączkowo wymyślić jakąś dobrą wymówkę. Przecież nie powiem mu prawdy.
- Nic takiego- skłamała szybko, starając się powstrzymać drżenie głosu.
- To z pewnością nie było nic takiego- powiedział ze stanowczością i niedowierzaniem w głosie- ten krzyk… nigdy nie słyszałem czegoś równie przerażającego. To znaczy, nigdy ni słyszałem, żeby ktoś tak cierpiał…- urwał widząc, że oczy Julii zaczynają wypełniać się łzami. Znów spojrzał na nią z troską, zastanawiając się jednocześnie jak ją pocieszyć. Nie zorientował się, że ona jest od niego o 2 lata młodsza. Julia wyglądała bardzo dojrzale jak na swój wiek. Gdy się na nią patrzyło, miało się wrażenie, że jest w wieku Taylora. To nie znaczy, że była jakoś specjalnie wysoka. W gruncie rzeczy była bardzo drobna. A jej wzrost? Miała ok. 155cm. Jednakże jej twarz i ciało, nie pozostawiały wiele do życzenia. Taylorowi przypomniał się wtedy pewien aforyzm. Jak to było? Ach tak, ,,Małe jest piękne.”. A Julia z pewnością była bardzo piękna. Nie ulegało wątpliwości, że chłopak to zauważył, jednakże nie miał teraz czasu na rozwodzenie się nad jej urodą, ponieważ Julia zanosiła się tak donośnym, pełnym rozpaczy i bólu szlochem, że mogłaby obudzić i sprowadzić tam pół miasta, a na coś takiego, zdaniem Taylora, nie mogli sobie pozwolić. Starał się ją uspokoić, ale szybko zdał sobie sprawę, że to na nic. Więc, zanim zdążył się zorientować, co właściwie robi, zaczął ją przytulać. Tulił ją mocno i długo, a czas dla nich jakby się zatrzymał.

piątek, 9 kwietnia 2010

Moje opowiadanie......

Moje opowiadanie........................plissssssssssssssssssssssssssss, powiedzcie(szczerze ;P) co o nim myślycie :D
,,Wróżba”
- Wygrałam!!!- Taylor po raz kolejny z triumfem w oczach i zadowoloną miną, wyłoży-
ła karty jako ostatnia, delektując się porażką pozostałych graczy. Wszyscy spojrzeli na nią z wielkim zdumieniem i minami, które wyraźnie wskazywały iż nie wierzą, że to dzieje się naprawdę. To znaczy, wszyscy poza Kestrel, ponieważ jej mina ukazywała jedynie znużenie.
- No nie wiem...- stwierdziła z powątpiewaniem- gramy już siódmy raz, a ty od same-
go początku wygrywasz?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. Taylor spiorunowała ją wzrokiem, odrzuciła swoje długie, jasne włosy i odwróciła wielkie, obramowane tu- szem, błękitne oczy. Nienawidziła Kestrel. Te jej głupie dogadywanie i szczeniackie zachowanie doprowadzało ją do szału. Fakt, że była jedyną znaną jej osobą, która jej nie podziwiała, również nie poprawiał sytuacji. Taylor miała 15 lat, była bardzo piękna i przede wszystkim bardzo popularna. Była wysoka (prawie 1,75), miała bardzo ja-
sne blond, proste włosy do pasa oraz wspaniałą figurę, jednak popularność wcale nie uderzyła jej do głowy. Była dla wszystkich miła, a oni odpowiadali jej tym samym. Dlatego nie mogła zrozumieć Kestrel. Ona była jej zupełnym przeciwieństwem- była dla wszystkich niemiła, ale od nich oczekiwała odwrotnej reakcji. Taylor obrzuciła spojrzeniem wszystkich obecnych w pokoju. Jade, Meredith, Janie, Thea, Blaise, Carrie i Vallentine wpatrywały się w nią z uwielbieniem, połączonym z niepewnością. Nie wiedziały co tak naprawdę Taylor o nich myśli. Wydawała się taka niedostępna i niewzruszona, mimo iż już nieraz pokazywała im, niekoniecznie z własnej woli, że jednak jej serce nie jest z kamienia, i że ma je jak wszyscy inni. Uśmiechnęła się do nich ciepło, zupełnie ignorując obecność Kestrel. Widziała, że Janie ma już łzy w oczach i szybko chciała zakończyć grę, która sprawia przykrość koleżance.
- Może powróżymy sobie z kart?- rzuciła i zauważając reakcję pozostałych, stwierdzi-ła, że wybór był trafiony. Janie posłała jej wdzięczne spojrzenie, oczami, jak z saty-
sfakcją spostrzegła Taylor, już bez łez. Carrie od razu zerwała się z miejsca jak opa-
rzona i zaproponowała, że przyniesie wróżby. Ta reakcja wydała się Taylor trochę
dziwna, ale po chwili już o niej zapomniała, ponieważ Jade zaczęła tańczyć, próbując
, bez skutku, naśladować Beyonce. Po chwili miały już wszystko co potrzebne: karty, chipsy i uśmiech na twarzy. Pierwsza zdecydowała się na wróżenie Blaise, której od początku ten pomysł bardzo przypadł do gustu. Dziewczyny wyobrażały sobie, że znajdują się w namiocie cyganki. Rola ,, głównej wróżki” przypadła Thee, która od razu zaczęła się w nią wczuwać. Dziewczętom bardzo spodobała się ta zabawa. Piszczały i krzyczały, gdy losowały ,, niespodziankę”, a wzdychały z rozmarzeniem gdy ,,miłość”. Wreszcie nadeszła kolei Taylor. Powoli podeszła do łóżka, gdzie Thea wróżyła pozostałym dziewczynom. Usiadła i uśmiechnęła się z zażenowaniem. Jakie to głupie, pomyślała, kiedy dostała polecenie przetasowania kilkakrotnie kart. Za trzecim czy czwartym razem popadła już w taką rutynę, że nie bardzo zdawała sobie sprawę z własnych ruchów. Nagle jedna z kart upadła na podłogę. Nikt inny nie zwrócił na to uwagi, ale Taylor to nieco obudziło. Schyliła się, żeby ją podnieść i wtedy zauważyła, że karta leży wróżbą do góry. Podniosła ją bardzo powoli do oczu, czując jak serce zamiera jej w piersi. Nie, to niemożliwe, przekonywała się w myślach, to przecież tylko głupie wróżby. No właśnie. Sama nie rozumiała czemu tak nagle zaczęła się tym przejmować. Wiedziała tylko tyle, że tej karty nie było wcześniej w talii. Na pewno. Zauważyłaby ją. Zresztą to i tak były wróżby z gazetki, więc coś takiego nie mogłoby się tam znaleźć, prawda? Panikowała. Wiedziała, że panikuje, ale nie potrafiła się uspokoić. No bo co, u diabła, karta ,, Śmierć jest blisko” robiła we wróżbach dla dzieciaków? A ,co chyba najważniejsze, nie zauważyła też, żeby któraś z dziewczyn wylosowała tę właśnie kartę, a przecież każda z nich była
już co najmniej kilka razy. Tylko Taylor twierdziła, że to taka głupota więc, po długich namowach reszty, była teraz po raz pierwszy. Po raz pierwszy i ostatni, przemknęło jej przez głowę. Przestań!, nakazała sobie w myślach. Jakaś część jej nadal starała się zachować trzeźwość umysłu, jednak powoli jej opór stawał się coraz słabszy, aż w końcu cała zanurzyła się w ponurych, wręcz przerażających, rozmyślaniach. Kiedy tak siedziała w salonie Carrie, z maską opanowania na twarzy, tak naprawdę przy-
pominała sobie pewien film. Bohaterka tego filmu nie wierzyła w magię i tym podo-
bne rzeczy. Film trwał 2 godziny. Przez pierwsze 125 minut filmu wokół niej działy się różne, naprawdę przedziwne rzeczy, których nie dało się wyjaśnić inaczej, jak magią. Ale ona uwierzyła dopiero w ostatnich 5 minutach, że istnieje coś takiego jak wampiry, wilkołaki i takowa magia, ale wtedy było już za późno, ponieważ była właśnie przez jednego wampira zjadana. Taylor przypomniała sobie ten film i wtedy coś sobie uświadomiła. To ona teraz była tą dziewczyną. Dziewczyną, która igrała z ogniem. Igrała, igrała aż się doigrała, usłyszała w myślach, ale nie był to jej własny głos. Zdziwiła się i to ją otrzeźwiło. Zdała sobie sprawę, że już nie siedzi na łóżku, tylko na podłodze, a wszystkie dziewczyny klęczą obok niej i coś do niej mówią. Na początku słyszała jedynie szmery, ale po chwili zaczęła wyłaniać całe słowa, a później zdania.
- Taylor!- wszędzie rozpoznałaby ten rozhisteryzowany głos Meredith
- Taylor, nic ci nie jest?!- to była Vallentine
- Dlaczego płaczesz?!- zapytała Carrie. Taylor zamrugała ze zdziwienia oczami i poczuła pod nimi wilgoć. No właśnie, pomyślała ze wściekłością, dobre pytanie. Dlaczego ja płacze?! Przez jakąś głupią kartę, której wcześniej nie widziałam, ale nie można powiedzieć, żebym wiele z tych kart widziała, w związku z tym, że w ogóle w to nie grałam?! Czy może przez ten głupi film, który opowiada o jakiś baj-
kach z wampirami w rolach głównych?! To niedorzeczne, stwierdziła i od razu poczuła się lepiej. Mimo wszystko wciąż czuła się odrobinę przestraszona.
- Taylor?- Carrie odchrząknęła znacząco. Taylor już prawie zapomniała o ich obecności.
- Już wszystko dobrze- zapewniła je, ale jej głos brzmiał jakoś dziwnie. Może dlate-
go, że wcale nie było dobrze i Taylor o tym doskonale wiedziała. Ale nie chciała mó-
wić im o swojej paranoi, ponieważ bała się, że ją wyśmieją. Dziewczyny chyba nie bardzo jej uwierzyły, ale skinęły zgodnie głową i wszystkie razem usiadły przed telewizorem. Taylor wciąż miała przeczucie, że coś złego się stanie, ale starała się zachowywać normalnie.
- Przeznaczenie jest blisko. Rozejrzała się po pokoju, ale niczego nie zauważyła. Wtedy właśnie to usłyszała. Dzwonek do drzwi.